Hiszpania, Toledo

widoki na miasto

15 stycznia 2011; 2 526 przebytych kilometrów




toledo



Umówiłam się z Joaquinem w knajpce, bo trzeba w końcu coś zjeść. Trochę się pomyliłam, bo poszłam nie do tej knajpki, co trzeba, ale w końcu znaleźliśmy się na Zodocover i poszliśmy do Damasco na falafel (z puszką soku 4 euro). Mniam! A skoro brzuch napełniony, to mogę dalej zwiedzać :)
Joaquin pokazuje mi jeszcze jedno niezwykłe miejsce. W jednej z uliczek wchodzimy na klatkę schodową, która prowadzi na taras na dachu domku. Co za niezwykłe miejsce! W ciszy i spokoju można podziwiać całą manoramę miasta! Tuż pod nosem na południu katedra, a w dali widać Alcazar i kościoły i czerwone dachy domków, jak na wyciągnięcie ręki.
Żegnam się już z Joaquinem, bo musi w końcu pojechać do pracy, a sama zostaję tu jeszcze trochę, delektując się słonkiem, które w końcu wyszło i pięknym widokiem. Jest tak cudnie, że aż nie chce mi się stąd iść!

No ale w końcu opuszczam to miejsce, bo jeszcze tyle do zobaczenia, a słonko coraz niżej.
Wracam do kościoła San Ildefonso, kupuję bilet (2,30 euro) i wdrapuję się na wieżę. Wieże są właściwie dwie. Tu już nie jestem sama, ale za to pode mną całe Toledo! :) I stąd miasto wygląda przepięknie!
Kościół też przy okazji można obejrzeć, choć nic w nim właściwie ciekawego nie ma.

Wracam na Plaza Zocodover. Chciałam wjechać jeszcze na wieżę, bo stąd zapewne widok byłby nieco inny. Ale jakoś nie udaje mi się znaleźć otwartego wejścia, od strony biblioteki pozamykane, a od drugiej strony muzeum, które mnie nie interesuje. Więc odpuszczam, bo widoków już na dziś miałam dość, a pytać mi się nie chce. Zresztą teraz i tak byłoby pod słońce.

Kieruję się już do hostelu. Na dół nad rzekę można zejść uliczkami, ale jeśli się ktoś spieszy, to najlepszym rozwiązaniem są ruchome schody, które zawożą prawie na sam dół. Kawałek trzeba jeszcze dojść do mostu Alcántara, przejść przez dwie bramy strzegące mostu i wejść na górę do zamku, w którym mieści się hostel.
Pokoik jest schowany w zaułku, a raczej w jednej z wież i prowadzą do niego wąskie schodki. Ale mam fajnie, że mogę spać w prawdziwym zamku :) W pokoju z obronnymi wąskimi oknami ;)
Czekam na zmrok, żeby porobić trochę zdjęć. Jakie stąd widoki! W górze oświetlony Alcazar, w dole nowsza część miasta i przerzucony przez rzekę Alcántara. Pięknie!

Nie chciało mi się w hostelu siedzieć, więc poszłam jeszcze do miasta. Trochę to daleko, więc pretekstem było rozejrzenie się za jakąś pamiątką z tego miejsca. A pamiątek jest wbród, niektóre śliczne, jak pięknie zdobione pudełeczka, scyzoryki, figurki rycerzy, a nawet zbroje ze stali (ponoć) damasceńskiej (choć przecież jej tajemnica nigdy tak naprawdę do Europy nie dotarła), dużo kolorowej ceramiki, ale też miejscowe przysmaki, na przykład marcepany. Z wyborem problem, bo ceny nie są litościwe.
Na ulicach dużo ludzi, w końcu dziś sobota. Idę na poszukiwanie marketu, który polecił mi Joaquin. Z nową mapą trafiam bez problemu. Market prowadzą Chińczycy i za to jest w miarę tanio.
Godzina jeszcze wczesna, więc gubię się w uliczkach, starając się tylko ogólny kierunek zachować. Uliczki są tu śliczne, wąskie i kręte, kamieniczki z pięknymi balkonami. A w uliczkach schowane knajpki. Kilka takich, że aż by się chciało w nich posiedzieć.
W końcu zakręcona uliczka i schodki zaprowadziły mnie w pobliże Puerta del Sol. Ulice już powoli się wyludniają, ludzie wracają do domów lub hoteli, których tu pełno. Więc i ja kieruję się już do zamku.
Piękne jest to miasteczko, jedno z najładniejszych w Europie, jakie dotąd widziałam!